Jak minęły moje wakacje?
#ProjektZdrowienie
Dlaczego Ja? To pytanie zadałam sobie pewnie ze sto razy podczas bezsennych nocy. Jak ja to powiem swoim synom? To druga myśl, która mnie męczyła, gdy nie mogłam jeść, spać, ani racjonalnie myśleć. „Oni mają tylko mnie, ich tata nie żyje”. Jak znajdę w sobie siłę do walki? To pytanie trzecie, gdy siły nie masz wcale. Jak znajdę siłę, by przeżyć kolejny dzień bicia się ze swoimi własnymi, czarnymi jak smoła, myślami: co ze mną będzie?
Jak znajdę siłę, by ubrać się, pomalować, uśmiechnąć i z typową dla siebie radosną energią, przeprowadzić w ciągu czterech dni 12 warsztatów dla dyrektorów szkół na temat rozwiązywania konfliktów, wyjść na scenę w teatrze Kochanowskiego i wygłosić mowę inspirującą na TEDex Uni Opole. Tak bardzo cieszyłam się z zaproszenia, tak lubię występować publicznie, tak kocham inspirować… A dziś zastanawiam się, czy będę w stanie wydusić z siebie słowo. Czy nie zacznę płakać?
Kilka dni wcześniej znalazłam w swojej prawej piersi guza
„Śmierdzi mi to” – powiedział znany opolski onkolog, gdy w trybie pilnym zjawiłam się na konsultacji, by się uspokoić i usłyszeć: „Pani Ewo, wygląda to na zmianę łagodną, pewnie gruczolakowłókniak, ale musimy zbadać i koniecznie do wycięcia”. Ten tekst przewijałam sobie w głowie wielokrotnie niczym taśmę magnetofonową, przekonana, że zaraz padnie z ust lekarza.
Pozytywne myślenie to część mnie, zawsze widzę szklankę do połowy pełną, zawsze wierzę, że będzie dobrze. „Panie doktorze, trzy miesiące temu byłam na USG piersi, nic nie było” – mówiłam, tak, jakby ten fakt mógł zmienić jego wstępną ocenę sytuacji. Nie zmienił. Zapytał, czy ktoś w rodzinie chorował na raka piersi. „Tak, mama. Zmarła na raka”.
„Na mój nos śmierdzi. Ja wyczuwam dwie zmiany, a nie jedną. Węzły chłonne są powiększone. Śmierdzi” – z tą diagnozą oraz wyznaczonymi terminami kolejnych badań i końcowej konsultacji, podczas której miałam dowiedzieć się, czy jestem chora, czy zdrowa… za 6 tygodni. Dla mnie wieczność. Nie wiem, jak wyszłam z gabinetu. Wiem, że zrozumiałam w ciągu sekundy, że sama tego nie udźwignę. Potrzebuję wsparcia.
Lekcja pierwsza: poproś o pomoc
Gdy jest się typem zdeterminowanej siłaczki, która do wszystkiego w życiu doszła sama, nie ma rodziców, bo oboje zmarli na raka, ani męża, bo też umarł, ani partnera, bo tak wyszło, ma za to firmę, którą założyła mając zero na koncie i zwalniając się z bezpiecznego etatu, ma projekty, podpisane umowy i zobowiązania, ma kolejne roczniki studiów podyplomowych do zakończenia, przeegzaminowania i pożegnania, ma tyle pilnych zadań, to przyznanie się przed sobą, że potrzebuję poprosić o pomoc, to jest bardzo, bardzo dużo.
„Potrzebuję pomocy” – powiedziałam
Moi przyjaciele stanęli na wysokości zadania i postawili mnie do pionu, a dwoje z nich zorganizowało mi szybkie kompleksowe konsultacje – w Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej. Dzięki temu w ciągu jednego dnia, po przejechaniu 450 kilometrów, miałam przeprowadzonych kilka badań i absolutną pewność, że zmiana jest tylko jedna: 1 cm na 2 cm, czyli całkiem spora.
2 tygodnie później usłyszałam diagnozę
O tym, że jest to nowotwór, dowiedziałam się 2 tygodnie później. Dzień przed zaplanowanym wyjazdem na odosobnienie medytacyjne w ramach Studium Nauczycielskiego Mindfulness, w którym uczę się od roku. Bycie przez 5 dni w milczeniu, bez telefonu, komputera i książek, w medytacji i ciszy, pomogło mi zaakceptować swoją chorobę, wypłakać się w samotności, podjąć kilka ważnych decyzji dotyczących pracy, zebrać siły i rozpocząć „Projekt Zdrowienie”. Tak go nazwałam
Guz został wcześnie wykryty
„Ma Pani szczęście, guz został wcześnie wykryty. Może Pani sobie podziękować za czujność” – powiedział lekarz, przygotowując mnie do operacji. Można powiedzieć, że wakacje upłynęły mi na podróżach do Lublina z tygodniowym pobytem na chirurgii.
Pod wpływem rozmowy z lekarzem oraz kilkoma zaufanymi osobami i przyjaciółką, która ma za sobą podobne doświadczenie, zdecydowałam się na całkowitą mastektomię piersi z równoczesną rekonstrukcją, czyli dużo poważniejszą operację niż zalecane standardowo wycięcie samego guza z odpowiednim marginesem i zastosowanie radioterapii.
Ja chciałam mieć pewność, gdy obudzę się po operacji, że jestem zdrowa, nawet za cenę niepewności („organizm może odrzucić implant” – przestrzegali mnie lekarze i dodatkowego cierpienia).
Tuż przed operacją uśmiechnęłam się do siebie
Tuż przed operacją 12 lipca, czekając w sterylnym ubraniu, na moment zabrania mnie na blok operacyjny, uśmiechnęłam się do siebie, zrobiłam sobie pamiątkowe selfie, powiedziałam w myślach, że będzie dobrze. Było dobrze, choć były też momenty strachu w pierwszych godzinach po wybudzeniu.
Implant się przyjął, a moje rany, mimo upałów, goiły się dobrze. Węzły wartownicze wycięte podczas operacji do zbadania histopatologicznego, okazały się czyste. Zdążyłam w samą porę.
Zrozumiałam, że już zawsze będę pacjentką onkologiczną
- Wiem, że samobadanie piersi uratowało mi życie.
- Wiem, że fakt, iż byłam czujna, pozwolił mi uniknąć chemioterapii.
- Wiem, że jestem pacjentką onkologiczną i będę nią do końca życia – zaakceptowanie tego faktu było chyba dla mnie przełomowe.
- Wiem, że terapia hormonalna, którą będę przyjmować przez najbliższe 5 lat, ma wiele możliwych skutków ubocznych i źle wpływa na moje samopoczucie, ale wiem też, że to naprawdę mała uciążliwość w stosunku do tego, co mogło mnie spotkać.
- Wiem, że będę nadal badać samodzielnie raz w miesiącu lewą pierś i raz na pół roku przechodzić badania kontrolne.
- Wiem, że jako osoba aktywna od lat w przestrzeni publicznej mam misję, by mówić głośno o potrzebie samobadania piersi i profilaktyki.
Wiem także, że jako autorka podcastu „Wyspa Inspiracji”, trenerka warsztatów uskrzydlających, osoba, której misją od lat jest inspirować innych do zmiany mam wobec swoich Słuchaczek, czytelników bloga oraz innych osób, które od lat są ze mną w rozwoju, misję inspirowania nie tylko do dobrego życia, ale też niepowielania moich błędów. Dlatego piszę o nich z dużą szczerością.
Żaden dyplom, żaden certyfikat nie dał mi tyle, co jedno bolesne, ekstremalnie trudne doświadczenie
Mam za sobą kilka kierunków studiów, doktorat, niezliczone kursy, akredytacje i certyfikacje, ale żaden dyplom ani certyfikat nie dał mi tyle, ile to jedno bolesne, ekstremalnie trudne doświadczenie.
Moje życie uległo przewartościowaniu. Mam wrażenie, że stało na głowie, a choroba postawiła mnie z powrotem na nogi, zatrzymując na dwa miesiące w domu, z dala od komputera. Choroba pozwoliła mi na właściwym miejscu poukładać swoje priorytety i na nowo je zdefiniować.
Zaopatrzona w kubek herbaty, paczkę chusteczek i przytulasy od synów, którzy wiedząc, o czym piszę, czujnie reagują, gdy łzy zalewają mi klawiaturę.
Dzielę się z Tobą, Droga Słuchaczko i Czytelniczko, po raz pierwszy publicznie – po blisko dwóch miesiącach od operacji mastektomii z rekonstrukcją piersi – swoim trudnym doświadczeniem.
Zdrowie zawsze jest i powinno być na pierwszym miejscu
Kariera zawodowa, sukces, pieniądze, społeczne uznanie i podziw to puste i banalne słowa, gdy tracisz zdrowie. Zwłaszcza gdy wydaje Ci się, że o nie dbasz. Że robisz wszystko, by nie zachorować.
Znajomi wiedzą, że od lat odżywiam się bardzo zdrowo, nie jem mięsa ani cukru, żadnych przetworzonych produktów, starannie komponuję i bilansuję wegetariańskie, a czasem wegańskie posiłki.
Otwarcie wyrażam emocje i mówię to, co myślę, a przynajmniej tak mi się wydaje. Rano uśmiecham się do siebie w lustrze, mam pogodę ducha. Dbam o aktywność fizyczną na świeżym powietrzu oraz o wiele porannych rytuałów, takich jak medytacja i wyrażanie wdzięczności. Chodzę rano z psem do lasu i przytulam się do drzew, o ile…, no właśnie, o ile nie jestem w podróży służbowej, gdzieś w hotelu, albo w porannym pociągu.
Lekcja druga: odpoczywaj
Dbałam o wszystko, tylko nie o swój odpoczynek – to mój wielki błąd. Pracowałam 7 dni w tygodniu po 12 godzin i skutecznie przekonywałam samą siebie, że moja praca daje mi tyle radości, energii i poczucia sensu, że mogę.
- Czułam, że to nie jest normalne, że mam jeden wolny weekend raz na kilka miesięcy.
- Wiedziałam, że coś jest nie tak, skoro mając do wyboru: wsiąść do samochodu, dojechać na szkolenie i wrócić z niego szybciej albo wsiąść do pociągu, tłuc się przez pół Polski z walizką, laptopem i torbą na szkolenie, wybieram to drugie rozwiązanie, bo w pociągu można pracować, zrobić prezentację, odpowiedzieć na maile.
- Zauważałam, że nie jest ok wobec mnie samej, że czasem pakuję się na kilka szkoleń równocześnie i wtedy wybieram samochód, bo muszą się tam zmieścić dwie lub trzy walizki. W hotelu wyciągam właściwą.
- Czułam, że dziwne jest organizowanie spontanicznych weekendowych wyjazdów w ten sposób, że planując z koleżankami wypad na wieczór panieński do Aten, jadę na lotnisko do Wrocławia prosto ze szkolenia w Warszawie, parkuję blisko lotniska, a po powrocie z Aten wsiadam w samochód i jadę prosto do Krakowa na kolejne szkolenie.
- Dostrzegłam, że organizowanie przejazdów, biletów, parkingów i całej skomplikowanej logistyki stało się dla mnie tak banalną czynnością jak codzienne mycie zębów.
Zaskakujące nawet dla mnie samej było to, że nie chwalę się na LinkedIN i w pozostałych social mediach połową swoich realizacji zawodowych, nawet jeśli nie są objęte poufnością (niektóre są), bo podświadomie czuję, że taka ich kumulacja jest niezdrowa i nie chcę o tym przeczytać w komentarzach.
Wiedziałam, że pracuję zdecydowanie za dużo i że zdecydowanie zbyt mocno angażuję się emocjonalnie we wszystko, co robię. Dziś wiem, że teraz już tak nie będzie.
Lekcja trzecia: relacje
Nic nie daje człowiekowi takiego poczucia szczęścia, jak relacje z bliskimi. Możesz znaleźć się na najcudowniejszej rajskiej wyspie, jaką można sobie tylko wyobrazić i nie odczuwać szczęścia, jeśli jesteś sam, jeżeli nie masz przyjaciół, z którymi możesz dzielić swoją radość. Wiem to z tysiąca książek, opowiadałam o tym setki razy w różnych programach oraz w pierwszym odcinku Wyspy Inspiracji.
Mimo że tak dobrze wiem, to swoje relacje nie dbałam, bo w życiu zdominowanym przez pracę nie wystarczało mi na to czasu.
Można zadzwonić lub napisać. Owszem, można, ale tak dużą część mojej pracy stanowiły rozmowy telefoniczne i aktywności w różnych grupach i na różnych komunikatorach, że zaniedbywałam ważne dla mnie osoby, z wyjątkiem synów.
Trudno się było ze mną umówić na spotkanie, a jeszcze trudniej, jeśli coś komuś wypadło i poprosił o przełożenie terminu. Nie miałam na kiedy. W moim kalendarzu nie było wolnych miejsc. Ilekroć robiłam sobie „koło życia”, czyli świetne narzędzie coachingowe, na którym pracuję z klientami, tylekroć odkrywałam, że przyjaciele i życie towarzyskie to najbardziej zaniedbany przeze mnie obszar.
Drugim zaniedbaniem jest rodzina w szerokim tego słowa znaczeniu, która jest i zawsze była dla mnie bardzo ważna. Cieszę się z tego, że mam tylu kuzynów i kuzynek, ale odkąd pozakładaliśmy rodziny i porozjeżdżaliśmy się po Polsce i świecie, nie miałam czasu na nic więcej, poza SMS-ami z życzeniami świątecznymi i jednym telefonem w roku z okazji urodzin. Z ciociami i wujkami, których mam niestety coraz mniej, a są dla mnie bardzo ważni, widywałam się bardzo rzadko.
Dzwonienie do przyjaciół i rodziny z informacją, że zachorowałam na raka i czekam na operację, nie było łatwe, emocjonalnie wystarczało mi sił na dwie rozmowy dziennie, nie wszystkim powiedziałam osobiście. Nie miałam siły.
Na szczęście odrobiłam lekcję i od dwóch miesięcy moje życie towarzyskie kwitnie w moim ogrodzie. Mój taras stał się miejscem wielu odwiedzin, radosnych spotkań i naprawionych więzi. Tak już zostanie.
Lekcja czwarta: #Projekt Zdrowienie
Gdy zachorowałam, rozpoczęłam i ogłosiłam najpierw w milczeniu w głowie, a potem głośno, swój nowy projekt. Najważniejszy w moim życiu. Nazwałam go #Projekt Zdrowienie i od razu wdrożyłam w życie.
Przez 6 tygodni miałam przerwę w pracy. Totalną, czyli bez komputera, mediacji, spotkań biznesowych z niewielką aktywnością w social mediach. Szczerze mówiąc, nie byłam w stanie pracować. Mój odpowiedzialny i zdyscyplinowany organizm po raz pierwszy się zbuntował, a ja zaakceptowałam w sobie tę słabość. Nim wróciłam do aktywności, pojechałam w pierwszym tygodniu września na urlop. Potrzebowałam go bardzo.
Dziś wróciłam do pracy, ale z nowymi postanowieniami w ramach: #Projekt zdrowienie.
- Zamierzam pracować mniej, za to mądrzej i nie przyjmować wszystkich zleceń.
- Zamierzam odpoczywać i podróżować bez celu, bez szkolenia przy okazji, tylko po to, by doświadczać pięknych miejsc i być blisko Natury, tak jak lubię.
- Zamierzam nadal zdrowo się odżywiać i nadal nie stosować żadnych używek, a symboliczną lampkę wina zastąpiłam winem bezalkoholowym. Ma te same zdrowotne właściwości, co zwykłe wino, a nie ma szkodliwego dodatku w postaci alkoholu.
- Zamierzam robić rzeczy, które sprawiają mi ogromną przyjemność: dużo spacerować, ruszać się i ćwiczyć jogę.
- Zamierzam więcej medytować i będę mieć ku temu wiele okazji, prowadząc kursy Redukcji Stresu Metodą Mindfulness MBSR, stacjonarnie w Opolu oraz online. W październiku poprowadzę swój pierwszy dyplomowy kurs MBSR. Będę nadal prowadzić szkolenia i warsztaty uskrzydlające, a rezygnować z mniejszych zadań i projektów.
- Zamierzam pracować indywidualnie z kobietami w rozwoju, bo daje mi to ogromną przyjemność, w ramach mentoringu i coachingu.
- Zamierzam podtrzymywać moje poranne rytuały.
- Zamierzam pielęgnować przyjaźnie i relacje.
- Zamierzam inspirować do dobrego życia.
- Zamierzam zdrowieć.
Ewa Kosowska-Korniak
9.09.2024
Bez Was nie dałabym rady przeżyć tego, co przeżyłam i nadal się uśmiechać.
Dziękuję przyjaciołom, synom, rodzinie, studentom studiów podyplomowych, lekarzom, osobom, które otoczyły mnie wsparciem i opieką oraz zapewniły możliwość szybkiego leczenia w przerażającym mnie świecie onkologii, gdzie pojęcie szybkiej ścieżki diagnostycznej jest względne, a empatyczna komunikacja z pacjentem i dialog motywujący jest pojęciem mało popularnym. Za mało.